Wchodzę do lokalu przyjaznego dzieciom. Porozrzucane zabawki, połamane kredki, urwane głowy lalek, brudne od sosu misie. Z całym szacunkiem, drogi rodzicu, ale to Twoja wina!
Ja wszystko rozumiem. Po to wybieramy lokal przyjazny dzieciom, aby te się nie nudziły w oczekiwaniu na jedzenie. Wszyscy wiemy, że dla małego człowieka czas oczekiwania 20-30 minut to wieczność. Coraz więcej lokali stara się w związku z tym wyjść nam – rodzicom z dziećmi – naprzeciw i organizuje kąciki czy nawet osobne pokoiki zabaw. Wyposaża je w zabawki odpowiednie dla dzieci w różnym wieku, ale potem ja przyjeżdżam i okazuje się, że w kącikach pustki… Pytam dlaczego?
– Pani Aniu, ja to bym musiał co tydzień dokładać zabawek, kredek. Po jednym weekendzie, nasz kącik wygląda jak po przejściu tornada… Obsługa nie jest w stanie na bieżąco sprzątać bałaganu. Nie od tego jest. Musiałbym zatrudnić osobnego pracownika na etat, aby stał i pilnował porządku w kąciku, a przecież nie o to chodzi… – opowiada mi jeden z restauratorów ze Szczyrku.
Albo taka historia:
– Kiedyś wchodzi tata z ok. 7-letnim synkiem i pyta, czy może na godzinę zostawić chłopca pod naszą opieką, bo przecież mamy taki super kącik zabaw – opowiada manager jednego z bielskich lokali.
Nie rozumiem skąd w rodzicach przekonanie, że obsługa lokalu ma brać odpowiedzialność za ich dziecko? Przecież w momencie przekroczenia progu restauracji, nie jesteśmy teleportowani do jakiejś magicznej krainy, gdzie spada z nas obowiązek pilnowania naszych dzieci! Czy naprawdę my – rodzice, nie jesteśmy w stanie wpoić naszym pociechom pewnych zasad?
Często słyszę od rodziców:
To tylko dziecko! Przecież nie przywiążę go do krzesła! Jest energiczny, musi się wybiegać! Tak, ale są granice! Też mam aktywnego dwulatka, ale wiecie, kiedy z nim chodzę do restauracji? Albo w czasie jego drzemki, kiedy około południa zaśnie mi w wózku, albo po spacerze, kiedy wiem, że się wybiegał i będzie w stanie spokojnie się pobawić. Poza tym, umówmy się, restauracja to nie jest plac zabaw. Dziecku po prostu nie wolno niszczyć zabawek, dewastować zabezpieczeń czy rozgniatać plastikowych kulek w baseniku.
Nie, moje dzieci nie są święte.
Też zdarzyło im się coś zniszczyć. Np. nie zauważyłam, że wytargał stronę z książeczki. Wiecie, co wtedy zrobiłam? Wytłumaczyłam mu, że tak robić nie wolno, bo dzieci nie będą mogły teraz tego kotka zobaczyć. Musimy więc przynieść naszą książeczkę z domu następnym razem. I tyle. Proste, spokojne komunikaty wypowiedziane do dzieci z ich poziomu (tzn. kucamy, aby być na ich poziomie, utrzymujemy kontakt wzrokowy i spokojnie im tłumaczymy). Naprawdę działają.
To na nas – rodzicach spoczywa odpowiedzialność za to, co zrobi nasze dziecko. Poświęćmy więc parę minut po skończonej zabawie na posprzątanie z nim zabawek, którymi się bawiło. Szanujmy siebie nawzajem i miejsca, do których chodzimy. W końcu restauratorzy dla nas i naszych rodzin chcą stworzyć przyjazną przestrzeń, byśmy w restauracji czuli się „jak w domu”. Dziękujemy im za to!
Autor: Anna Koczur – Redaktor Naczelna Magazynu Beskidzka Mama, www.beskidzkamama.pl